Moje przygody z żeglarstwem i nie tylko

Rejs po Mazurach w 2013

W tym roku nie udało się zebrać tak imponującej ilości osób jak rok wcześniej. Ale uzbierało się 10 osób gotowych na przygodę, a niektórzy na pewno zapamiętają te żagle na bardzo długo. Wybór łódek padł na dwie Aasanki660, niestety/na szczęście, po przyjeździe okazało się, że jedna sasanka jest rozwalona i w zamian dostaliśmy Antile22. Co później okazało się dużym plusem (da się tam zmieścić 10 osób). Podział na łódki wyglądał następująco:

Łódka 1 (Sasanka660) Łódka 2 (Antila22)
Wasyl (kapitan) Wojtek (kapitan)
Marta T. Ula
Zal Zabor
Marta K. Martyna
Bnow Artur

mazury2013

Poniżej pozwolę sobie przybliżyć przebieg z rejsu, patrząc z sasanki.

Dzień 1 – Sobota

Godzina 13:00 i wszyscy jednocześnie zjawiają się w Wilkasach, na nikogo specjalnie nie trzeba czekać. Ustalenia co robimy najpierw, czy idziemy jeść, czy odbieramy łódki. Padło, że bierzemy najpierw łódki, aby zostawić gdzieś bagaże. Odbiór łódek dosyć szybko zeszedł, nie było żadnych kolejek. Po 30 minutach już wszyscy mieli bagaże na łódkach i już wybrane koje. Podczas posiłku ustalamy dalszy plan działań. Najpierw na zakupy, aby wykorzystać darmową godzinę parkingu. A później wypływy, aby sprawdzić żagle i resztę osprzętu jak się sprawuje. Był to dobry pomysł, ponieważ mieliśmy małe rozdarcie na żaglu. Dzięki temu nie potrącili nam później z kaucji.

Po zakupach i rozpakowaniu bagaży wypływamy. Wiatr słaby, ale idealny do obejrzenia żagli i zapoznania się z łódką. Robimy kółko wokół wyspy Ptasia i wracamy do portu. W porcie standardowo rozpalamy grilla i rozkoszujemy się kiełbaską z grilla i piwem.
grill
Niestety na chwilę odszedłem, a wtem zjawił się ochroniarz i powiedział aby zwijać grilla. A tylko ja wiedziałem, że mamy pozwolenie. Ale i tak już byliśmy najedzeni, tak więc wielkiej straty nie było. Po chwili udajemy się do klubu z szantami i nie tylko. Za długo nie siedzimy, bo wszyscy już wykończeni podróżą.

Dzień 2 – Niedziela

Wstajemy jakoś już przed 9, w końcu pierwszy dzień, a wieczorem zbyt długo nie imprezowaliśmy. Mycie, śniadanie i ruszamy. Nasz cel to Sztynort. Od razu walimy do kanału Niegocińskiego, aby przedostać się na jezioro Kisajno. Kanał dosyć płytki i ma ostre zakręty, trzeba uważać na wszystko. Przepływamy bez żadnych komplikacji. Tylko jak wypływamy na jezioro Kisajno, maszt w górę, żagle stawiamy i płyniemy. Wiatr dopisuje, nie za silny, nie za słaby, po prostu idealny na dobry początek. Niestety, tylko słońca brak. A po nie długim czasie zaczyna padać przelotny deszcz. Ale emocję nas jeszcze trzymają, że w końcu wakacje, w końcu płyniemy, taki deszczyk nam nie przeszkadza i płyniemy dalej. Szybko dopływamy w pobliże wyspy Kiermuza Wielka, aby za szybko nie kończyć, to postanawiamy trochę sobie utrudnić i postanawiamy popłynąć z lewej strony wyspy Górny Ostrów przy północno-zachodnim wietrze. Całkiem fajna zabawa z przeciskaniem się przez te wąską drogę pod wiatr. Po opłynięciu wyspy postanawiamy na chwilę zacumować, aby zjeść obiad.

Po obiedzie ruszamy dalej w stronę Sztynortu. Lecz tylko zdążyliśmy zrobić dwa zwroty, a już od strony Sztynortu widać ścianę deszczu. Jak na jeden dzień wystarczy tego deszczu, więc postanawiamy przeczekać go. Stajemy na kotwicy przy półwyspie Ptasi Róg.

Po około 30 minutach przechodzi deszcz, więc ruszamy dalej. Jeszcze dopada nas mały deszczyk na jeziorze Dargin, ale jesteśmy na środku jeziora i zanim spłyniemy do brzegu to minie. Więc postanawiamy płynąć dalej. Okrążamy wyspę Ilma i wpływamy do Sztynortu. Szukanie drugiej łódki zaczynamy od pierwszej kei, lecz zdążyliśmy przepłynąć obok czterech. Ponieważ bosman woła do nas abyśmy do pierwszej kei stawali, tak więc czynimy. Później się okazało, że druga załoga stała przy ostatnich kejach. Wyszło na to, że oni przestawią się do nas, zawsze to bliżej sklepu i baru :). Po skończonej operacji cumowania poszliśmy coś zjeść, a potem pozwiedzać dworek. Niestety, akurat w ten dzień nie było żadnego koncertu, więc imprezowaliśmy na Antili. Tylko tam było wystarczająco miejsca, aby pomieścić wszystkich.

Dzień 3 – Poniedziałek

Trzeci dzień również dosyć wcześnie zaczęliśmy, jakoś około 9. Dzień słoneczny z umiarkowanym wiatrem, trochę chłodnawym. Standardowo mycie, śniadanie. Poszliśmy jeszcze raz przejść się po parku, aby już odwiedzić każdy zakątek. Na dziś celem miały być Mamerki, lecz jak to zwykle bywa z planami, ulegają zmianom. Postanowiliśmy, że płyniemy na j. Dobskie, później Mamerki, a na nocleg Węgorzewo. Antila znowu szybciej od nas wypłynęła. Na jeziorze Dobskim myśleliśmy, że doganiamy drugą załogę. Lecz okazało się, że to inna łódka z tej samej firmy czarterowej. Zrobiliśmy kółko wokół wyspy Kormoranów (Wysoki Ostrów). Potem już skierowaliśmy się w stronę Mamerek. Po przepłynięciu pod mostem i wpłynięciu na jezioro Mamry, postanawiamy się zatrzymać na szybki obiad. W Mamerkach druga załoga na nas już czekała. Po zacumowaniu udaliśmy się na zwiedzanie bunkrów.
bunkry
Niestety znowu źle wybraliśmy drogę. Poszliśmy główną drogą i skasowali nas po 8 lub 12zł od osoby, za możliwość zwiedzania, gdzie idąc od drugiej strony można zwiedzić za darmo.

Po zwiedzeniu bunkrów ruszyliśmy do Węgorzewa, choć osoby pilnujące obozowiska bardzo nalegały abyśmy zostali. Jak to bywa wieczorami wiatr ucichł prawie do flauty. Stawiamy żagle i próbujemy łapać ostatnie dmuchnięcia wiatru. No i tu wydarzało się pierwsze ważne zdarzenie. Zabor postanowił sobie założyć pętlę na szyi :). Oświadczył się Uli przy zachodzącym słońcu! Choć to mógł być dobry moment, bo Ula z każdym dniem traciła coraz bardziej głos i niedługo nawet nie mogła by powiedzieć TAK :). Końcówkę trasy pokonaliśmy już na silniku z racji na późną porę. Po zacumowaniu w porcie ZHP, udaliśmy się na pizzę do sprawdzonego już lokalu w centrum miasta (przydała by się nazwa?). Wracając zahaczyliśmy o sklep monopolowy. Ten wieczór należał do Lubelskiej.
lubelska

Dzień 4 – Wtorek

W ten dzień ranek był trochę trudniejszy po takiej tęczy Lubelskiej, a i na koniec jakoś wszyscy zaczęli wymiękać, a kończyć trzeba to co się zaczęło :). Ale po ogarnięciu się i zjedzeniu śniadania, wszystko wróciło do normy. Tylko na Ulę lubelska miała właściwości uzdrawiające, zaczęła odzyskiwać głos. Jak zwykle załoga Antili wypłynęła szybciej. Dzień jak marzenie dla żeglarza, słonecznie i wietrznie. Smarujemy się kremami do opalania i ruszamy. Pod koniec jeziora Mamry doganiamy drugą załogę i postanawiamy, że za mostem szukamy miejsca aby stanąć coś zjeść. Za mostem okazuje się, że wszędzie trzciny, lecz w oddali dopatrzyłem jakąś lukę. Jako że dosyć daleko, to aby nie marnować paliwa stawiamy żagle i ten kawałek pokonujemy jeszcze na żaglach. Po zacumowaniu ładujemy się do wody aby wykąpać, jakoś woda w tym miejscu nie była zbyt ciepła. A po kąpieli jemy szybki obiad.
kapiel

Po zjedzeniu obiadu okazuje się, że naszły jakieś burze. Po przejściu deszczu załoga Antili postanawia wypłynąć, my zanim się zebraliśmy to nadeszła druga burza, więc zostaliśmy na dłużej. Jak później się okazało Antila uciekała przed nią w szuwary :).
Po przejściu drugiej burzy w końcu ruszamy, lecz po przepłynięcie w pobliże półwyspu Królewski Róg, na horyzoncie pojawiają się znów groźne chmury. Lecz są jeszcze daleko więc spokojnie sobie płyniemy. Po chwili zauważamy, że zaczyna już migać światło ostrzegawcze. Od tej pory już co chwilę spoglądam na chmury, czy nie są już za blisko. W tym czasie prawie cała załoga mi zasnęła, tylko ja i Marta T. zostaliśmy na pokładzie. Jak chmury się trochę zbliżyły, światło ostrzegawcze zmieniło częstotliwość błyskania na szybszą.
burza
Lecz mieliśmy dobry kierunek wiatru to kawałek jeszcze płynęliśmy na żaglach. Jak już wiatr zaczął cichnąć odpaliliśmy silnik i ruszyliśmy w stronę kanału Łuczańskiego, aby tam się schować przed burzą. W między czasie znalazła się druga załoga i też płynęła za nami. W kanale okazało się, że most jest zamknięty i tylko zdążyliśmy zacumować, zanim runął deszcz. Wtedy dopiero reszta załogi się obudziła. Po około 15 minutach otworzył się most, więc postanowiliśmy go tylko przepłynąć i zaczekać aż przejdzie deszcz. Po ustąpieniu deszczu popłynęliśmy najpierw do Eko Mariny, lecz nie było widać wolnych miejsc. Wróciliśmy więc na noc do portu Dalba. Ustalamy plan na jutro, z którego wynika, że płyniemy do mnie. Gdzie podładujemy się prądem i uzupełnimy zapas wody. Nie wiem czy to jakaś zmiana ciśnienia, czy jakieś zmęczenie, ale załoga antili już jakoś po 22 poszła spać, a my też tylko jakieś piwo przy piorunach kolejnej burzy i spać.
burza2

Dzień 5 – Środa

Jak zwykle antila wypłynęła szybciej, umawiamy się żeby zaczekali na nas za kanałem Kula w zatoce. Po dopłynięciu widzimy, że stoją na kotwicy i się kąpią. Tak samo i my czynimy. I tutaj drugie zdarzenie się przytrafiło, tym razem dla Zala. Przy skoczeniu do wody chwycił go skurcz i zaczął się topić (to prawda, że ludzie topiący nie krzyczą). Lecz Marta T. była blisko niego i szybko go do łódki przyciągnęła. Tam dostał kamizelkę w której mógł już sobie pływać. Po kąpieli szybki obiad i ruszamy w dalszą drogę.

No i tu się zbliżał najgorszy odcinek drogi dla żeglarzy, przez kanały. Przed wpłynięciem zalanie paliwa do pełna, aby później nie było jakiś niespodzianek. Po przepłynięciu kanałów stawiamy znowu żagle i kierujemy się w stronę Skorupek. Po zacumowaniu do brzegu ( tak, w tym roku nie było pomostu do zniszczenia 🙂 ), robimy ognisko i pieczemy kiełbaski. Później przenosimy się na Antilę i co niektórzy pijemy piwo/wino aż do świtu, to chyba zasługa wyspanej poprzedniej nocy i nie dużej ilości komarów :).

Dzień 6 – Czwartek

Rano ustalamy gdzie płyniemy dalej. Załoga antili chciała do Mikołajek, co prawda nie za bardzo byłem za tym, bo prognozy były słabe a do Wilkas trzeba było wrócić na wieczór. Ale mieliśmy trochę zapasu paliwa, to w razie czego będzie można się wspomóc silnikiem. Przed wypłynięciem nie obyło się bez zdjęcia grupowego. Co prawda drzewo zostało znacznie przycięte, ale nadal można jakieś zdjęcia pstryknąć.
grupowe_skorupki
Po sesji ruszyliśmy w stronę Mikołajek z planem wpłynięcia na jezioro Śniardwy. Całkiem ładnie wiało, dzięki czemu szybko dopłynęliśmy do Mikołajek. Za Mikołajkami postanowiliśmy stanąć na szybki obiad.

Po obiedzie ruszyliśmy dalej w stronę jeziora Śniardwy. Jak zwykle wiatr utrudniał nam wpłynięcie na Śniardwy, ale po paru zwrotach w końcu się udało. Ci co widzieli to przypomnieli widoki. A ci co nie widzieli, mogli zobaczyć. Droga powrotna była już przy cichnący wietrze i tak powoli sobie płynęliśmy do Mikołajek, gdzie druga załoga na nas już czekała. Po zacumowaniu, jak zwykle udaliśmy się na jakiś posiłek. Po posiłku staliśmy się małą atrakcją turystyczną, a to za sprawą slackline. Oczywiście tylko Wojtek obrazował jakiś poziom, a my to próbowaliśmy utrzymywać równowagę, z czego przechodnie mieli niezły ubaw :).
slackline
Później udaliśmy się do baru na koncert. Po koncercie wróciliśmy na łódki, aby wypić Uli spirytus. Nie wiadomo dlaczego Zabor i Zal już nie chcieli spróbować pysznego trunku :). A muszę przyznać, że był całkiem dobry, ich strata :). I tu wydarzył się ostatni wypadek. Marta K. schodząc z łódki wpadła do wody. Na szczęście nic jej się nie stało oprócz dwóch dużych siniaków. Jeszcze po wypiciu spirytusu, z Bnowem sączyliśmy piwo do świtu.

Dzień 7 – Piątek

Rano myślałem, że dużo gorzej będę się czuł po mieszance piwa i spirytusu, ale nie było aż tak źle. Za to czułem się strasznie niewyspany. Jak co dzień, mycie i śniadanie tym razem na mieście. Wracamy, a antili już nie ma. Później jak się okazało powiązali nam liny i szybko uciekli :). Na szczęście prognozy się nie sprawdziły i zamiast flauty, mieliśmy umiarkowany wiatr i słońce. Wadą tylko był zły kierunek, ale zbytnio nam to nie przeszkadzało. Przy przepływaniu przez kanały próbowałem się zdrzemnąć ale nic z tego nie wyszło. Po przepłynięciu przez kanały postanowiliśmy zjeść obiad. Boczny wiatr trochę utrudniał nam podejście do brzegu i trochę zahaczyliśmy o trzciny. Ale w końcu udało się podejść do brzegu.

Po obiedzie chciałem szybko na kotwicy się wyciągnąć bez używania silnika. Okazało się, że kotwica tak dobrze nie trzymała, co w efekcie dało, że znowu wylądowaliśmy na trzcinach. Przy pomocy foka i pagaja, a później już silnika wyszliśmy z trzcin i można było płynąć dalej. Na Niegocinie znowu przydarzyła się nam przygoda. Zal za sterem, pierwszy raz i widać bardzo mu się spodobało, przechyły trzaskał jak ta lala.
Ja do Marty T. „Chcesz poćwiczyć manewr Człowieka za burtą”
Marta T. „Mogę spróbować”
I w tym momencie koło ratunkowe samo się gubi :). Zal bardzo nie pocieszony tą sytuacją i uważa, że to jakaś zmowa przeciw jemu :).
Po paru próbach udaje się uratować koło. Potem już płyniemy w stronę Wilkas. Po zacumowaniu, tym razem udało się Marcie T. zacumować bezbłędnie, udajemy się na pizzę. Miałem trochę szczęścia w nieszczęściu, bo zamówiłem małą pizze (32cm), a dostałem dużą (42cm). Po zjedzeniu takiej pizzy to co ledwo mogłem się ruszać. Później udaliśmy się znowu na slackline, ale tym razem z większym rozstaw drzew. Powodowało to trudniej utrzymać równowagę. Ze względu na zmęczenie poszliśmy dosyć wcześnie spać, już nigdzie nie wychodziliśmy.

Dzień 8 – Sobota

To był najgorszy dzień, bo trzeba było już pożegnać się z mazurami i żaglówkami. Pakowanie i sprzątnięcie łódki przebiegło dosyć szybko. O godzinie 11 mieliśmy już łódki zdane. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną do Gdańska.

Podsumowując

Z poczynionych obserwacji, rejs odbył się bardziej nastawiony na pływanie, niż wieczorne imprezowanie. Ale i tego drugiego składnika udanych żagli, nie zabrakło. Z tych żagli wróciłem zmęczony jak jeszcze nigdy, zapewne było to związane z dużą ilością pływania. Najpóźniej o godzinie 11 już wypływaliśmy, a kończyliśmy o 19 lub 20.

Ja – nie nasterowałem się tym razem, wszyscy tak chętnie się pchali do steru, no może oprócz Zala. Tylko wykonywałem trudniejsze manewry.
Marta T. – mam nadzieję, że się trochę nauczyła sterować. Widać, że sasanka dla niej jest dobra i na koniec udało się ładnie podejść do kei.
Zal – Zrezygnował z stanowiska silnikowego na rzecz balastu dziobowego :).
Marta K. – Ciągle zmarznięta, ale urodzona sterniczka :).
Bnow – Na początku starszy balastowy, a i przy szotach dobrze sobie radził. Jak się później okazało, za sterem też bardzo dobrze sobie radzi. I dbał ciągle abyśmy się nie odwodnili :).

Postoje:

Wilkasy

  • postój darmowy, stamtąd braliśmy łódki
  • WC darmowe
  • prysznice – 10zł/7min
  • parking – 10zł/dobe

Sztynord

  • postój – 60zł/łódkę/dobę, w cenie WC, prąd, woda, umywalki
  • prysznice – 13zł/10min

Mamerki

  • postój- 10zł/łódkę, staliśmy około 3 godzin
  • WC – 2zł

Węgorzewo port ZHP

  • postój – 15zł/łódkę/dobę
  • WC – 2zł
  • umywalki – 1zł

Giżycko port Dalba

  • postój – 20zł/łódkę/dobę
  • WC – 2zł

Mikołajki port

  • postój – 30zł/łódkę/dobę, w cenie umywalki
  • WC płatne 2zł